O Kawalerach Maltańskich jeszcze kilka lat temu nie wiedziałam niemal nic. Niebo jednak zesłało na moją ziemię ludzi, którzy przynależeli do tego ogromnego dzieła.
Suwerenny Rycerski Zakon Szpitalników Św. Jana z Jerozolimy, z Rodos i z Malty obchodzi w tym roku swoje 900 lat istnienia. Powstał z małej wspólnoty zakonnej, która prowadziła Szpital dla pielgrzymów w Jerozolimie. Jej założycielem jest bł. Gerard. Zakon Szpitalników jest zakonem świeckim, tradycyjnie o charakterze wojskowym, rycerskim, szlacheckim. Ma 12,500 członków; niektórzy z nich to Bracia Profesi, którzy składali śluby posłuszeństwa. Inni kawalerowie i damy są członkami świeckimi, oddając się sprawowaniu chrześcijańskich cnót i dobroczynności. Rycerze Maltańscy wyróżniają się swoim zaangażowaniem w doskonaleniu duchowości w Kościele i pracy w służbie ubogim i chorym. Zakon Maltański pozostaje wierny swym zasadom, podsumowanymi w haśle Tuitio Fidei et Obsequium Pauperum, obrona Wiary i służba ubogim i cierpiącym. Zasady te spełniają się poprzez ochotniczą pracę Dam i Kawalerów w niesieniu pomocy humanitarnej i działalność medyczną i społeczną. Obecnie, Zakon prowadzi działalność w przeszło 120 krajach.
W moim życiu "Maltańczycy" pojawili się ok. 8 lat temu, kiedy zaproszono mnie na wyjazd integracyjny z osobami niepełnosprawnymi do Szczyrzyca, k. Limanowej. Dzięki moim głuchoniemym rodzicom, asystencja osobom z różnymi niepełnosprawnościami była mi bliska. Nigdy nie czułam wobec nich litości, nie było też odrazy czy niechęci. Człowieka z defektem fizycznym lub mentalnym nazywłam zawsze "Aniołem" - jest Wybranym przez samego Boga. Uświęca życie ludzi wokół. Jest błogosławieństwem Wszechmocnego. Zarówno w amazońskim San Lorenzo, jak i w andyjskim Marco, szukam Aniołów i staram się żyć blisko nich. Najbliżej, jak tylko mogę. Dzięki wyjazdom z niepełnosprawnymi do polskiego Szczyrzyca, nie ma dla mnie żadnych limitów czy uprzedzeń. Przebywanie z Flor, 20 - letnią, niewidomą sierotą, czy z niepełnosprawną mentalnie, cichą Kathy i małym łobuzem Joy'em, sprawia mi radość. W tych momentach wspominam Kawalerów Maltańskich i obozy integracyjne. Nigdzie indziej nie miałam możliwości być tak blisko osób na wózkach inwalidzkich, z epilepsją, z zanikiem mięśni czy z zespołem Downa. "Szkoła maltańska" jest odtąd w moim życiu codziennie.
Zanim zaproponowano mi współpracę "na odległość" (ponieważ moja misja w Peru to nie tylko błogosławieństwo arcybiskupa Skworca, ale również ścisła kolaboracja z Śląskim Oddziałem Fundacji Polskich Kawalerów Maltańskich), przeczytano mi pewien list:
"Zacny Przyjacielu, pragniesz wstąpić w szeregi Braci Zakonnych naszego domu i masz do tego prawo (...). Jeśli więc pragniesz znaleźć się w tak znakomitym i szanowanym towarzystwie oraz tak świętym zakonie, jakim jest Szpital, masz do tego prawo. Lecz jeśli pragniesz tego z tej przyczyny, że widzisz nas dobrze odzianych, jeżdżących na potężnych rumakach i żyjących sobie wygodnie, to jesteś w błędzie,
* ponieważ będziesz pragnął jeść, a będziesz musiał pościć,
* kiedy natomiast będziesz chciał pościć, będziesz musiał jeść,
* kiedy będziesz pragnął spać, będziesz miał obowiązek pełnienia warty,
* a kiedy będziesz chciał stanąć na warcie, będziesz musiał spać,
* będziesz posyłany tu i tam, do miejsc, które nie będą Ci odpowiadały i będziesz tam musiał jechać,
* będziesz musiał porzucić wselkie swoje pragnienia, by zaspokoić pragnienia innych i znosić inne jeszcze trudy w Zakonie, większe niż można je tu opisać.
Czy jesteś gotów ścierpieć to wszystko?"
Jestem gotowa.
Magdalena Tlatlik